M A Ł Y   C H Ó R

W I E L K I C H   S E R C

MONACHIUM 23/25.05.99r.
Relacje rodziców i dzieci

"NASZE DZIECI, NASZA RADOŚĆ"

Już na przedmieściach Monachium zapomnieliśmy, że za nami 14 godzin nocnej podróży. Jeśli nawet ktoś miał dosyć jazdy, mimo wspaniałego autokaru, to i tak myślami byliśmy już na miejscu i każdy wyobrażał sobie jak tam będzie. Powitanie z o. Ryszardem nastąpiło już wcześniej, bo wyszedł po nas na skrzyżowanie i doholował na miejsce. Okazało się, że przebywać będziemy w kompleksie kościelno-przedszkolnym. Z jednej strony stał olbrzymi kościół wybudowany przed drugą wojną światową, za nim klasztor i sale parafialne, a nieopodal, za ogrodem kilka budynków przedszkolnych. Właśnie na placu przed przedszkolem wysypaliśmy się z bagażami i tu czekała na nas Siostra Weronika. Wszystkie dzieci od razu zaatakowały place zabaw i opanowały hulajnogi dzieci z przedszkola. Z dużą radością przyjęliśmy kawę, ciasto, napoje i ... lody, których dystrybucją zajął się o. Krzysztof. Po rozlokowaniu wszystkich na noclegi, poznaliśmy smak tradycyjnego, niemieckiego dania, czyli zupy pikantnej tzw. Eintopf. Nie miał być to jednak łagodny koniec dnia, gdyż przed nami była jeszcze próba śpiewu w kościele. Tu nastąpił szok. Olbrzymia przestrzeń wnętrza kościoła roznosiła dźwięk zupełnie inaczej niż na próbach, muzyka była zbyt głośna, głos za cichy... i zapanował ogólny dramat. Można sobie wyobrazić jak bardzo przejął się tym o. Piotr. Z dużą cierpliwością dwóch Tomków obsługujących sprzęt, metodą prób i błędów dochodziło do właściwego rozstawienia głośników, połączenia kabli, ustawienia głosu w mikrofonach. Udało się!
Sobotni poranek powitał nas słońcem, bezchmurnym niebem i mogliśmy z entuzjazmem wyruszyć w Alpy. Kilkadziesiąt kilometrów na południowy-wschód rozciągało się chyba pierwsze pasmo alpejskie, jeszcze nie nazbyt wysokie jak na Alpy, ale robiło takie wrażenie jak Tatry nad Morskim Okiem. Celem naszym był niewielki szczyt, który osiągaliśmy pieszo po górskiej ścieżce. Piękne widoki i świeże powietrze rekompensowały wysiłek wspinaczki. Na górze stał kościół, sanktuarium "Maria Eck". Tam dzieci miały okazję po raz pierwszy odczuć jak przyjmowany jest ich śpiew przez Niemców. Nawet pani w kiosku z pamiątkami była zachwycona i być może dlatego bardzo miła dla osaczających kiosk dzieci. Po pożywnym przekąszeniu kanapek dotarliśmy do oazy szaleństwa tzn. parku zabawy i bajki "Monachium-Familienpark". Przez dwie godziny nie istniało dla dzieciaków nic poza zabawą. Komentarze jakie mimo chodem dochodziły były pełne zachwytu i żalu, że w Łodzi brak takiego miejsca.
Sobotni wieczór. Msza dla dorosłych i jednocześnie pierwszy poważny koncert. Po ilości sprzedanych płyt i długo ciągnących się brawach można było wnioskować- zespół podbił serca Niemców. Wielu z nich było jeszcze raz w niedzielę na mszy dla dzieci, żeby posłuchać zespołu. Niemieckie dzieci bawiły się w rytmach piosenek, budowaliśmy wspólne pomosty pokoju i przyjaźni.
Szczególnym łącznikiem między nami był o. Ryszard, tamtejszy proboszcz, który miał niezastąpiony dar emanowania dobrocią, uśmiechem i szczerą przyjaźnią dla nas wszystkich. Odwzajemnialiśmy te uczucia poprzez śpiew, serdeczność, której naszym dzieciom nie brakuje, wzorcowe wręcz zachowanie co mogą potwierdzić opiekunowie. Ojciec Piotr, główny aranżer zespołu, uwieńczył tymi występami szereg dotychczasowych sukcesów, ale ten sprawił chyba , że trud tworzenia zgranej grupy zaprocentował największą radością. Przecież nikt tam nie rozumiał słów piosenek, a jednak słuchający byli zachwyceni, mieli łzy w oczach, chcieli słuchać występu bez końca. Koniecznie trzeba tu wspomnieć o małym tłumaczu zespołu - Krzysiu. Nie tylko przedstawiał zespół w języku niemieckim na koncertach, ale także służył pomocą w każdej chwili: przy zakupach, przy zabawie, podczas rozmowy z dorosłymi. Zaskarbił sobie sympatię dzieci niemieckich, a także siostry Weroniki i pani Moniki. Taka zdolność posługiwania się językiem niemieckim w wieku 13 lat, daje duże możliwości na przyszłość.
"Mały Chór Wielkich Serc" śpiewał tego dnia jeszcze kilkakrotnie; w restauracji hiszpańskiej na 80-tych urodzinach pewnej pani, na pikniku zorganizowanym przez o. Ryszarda w sali parafialnej i w misji polskiej z okazji jej 10-cio lecia. Oklaskom i pochwałom nie było końca, ale dzieci miały już troszkę dosyć, był to jednak spory wysiłek, zespół śpiewał w sumie 8 razy. Wszyscy oczekiwali jeszcze na przejazd metrem i zwiedzanie starego centrum Monachium.
Monachijska starówka robi duże wrażenie, potężny ratusz, kościół mariacki, wiele starych, a jednocześnie wspaniale zadbanych budowli. Wszędzie gdzie tylko się da stoją donice i pojemniki z kwiatami. To jest chyba najprostszy sposób ozdabiania miasta, ale jaki miły i skuteczny. Godny naśladowania. Na końcu zabytkowego szlaku czekały nas lody w kawiarni, zafundowane przez o. Ryszarda. Prawdziwie żal nam było się żegnać, a i długo trwały pożegnalne śpiewania dzieci z o. Piotrem, podziękowania za zaproszenie i serdeczne przyjęcie przez o. Ryszarda, przemówienia o. Krzysztofa podzielone śpiewem dzieci na pięć etapów i oczywiście gdyby nie to, że wszyscy tęsknili już za bliskimi chcielibyśmy jeszcze tam zostać. Mamy nadzieję spotkać się z naszymi, niemieckimi przyjaciółmi jeszcze kiedyś, może tym razem u nas w Łodzi. Naszym znajomym w Monachium będą o nas przypominać piosenki na płycie, zdjęcia i film video. Sądzimy, że pozostaliśmy tam trwałym śladem.

Anna Kowalczyk

MOJA CÓRKA ZABRAŁA MNIE DO MONACHIUM

Tak zaczynam gdy chcę opowiedzieć o wyjeździe "scholi" na zagraniczne koncerty. Kilka bardzo intensywnie przeżytych dni.
Po nużącej podróży dzieci szybko odzyskały energię. Dzięki serdecznej atmosferze i pięknej pogodzie poczuliśmy się wszyscy jak w domu. Było trochę problemów z akustyką w czasie próby w dostojnym wnętrzu wielkiego kościoła. Wszystko zaczęło toczyć się coraz prędzej. Zaczęliśmy od miłej wycieczki do sanktuarium Maryjnego "MARIA ECK" w Alpach. Dzięki rozrywkom przygotowanym przez Ojca Ryszarda nawet dorośli mogli na moment odpocząć i poczuć się jak dzieci. Potem podporządkowaliśmy się rytmowi koncertów. Występy "Małego Chóru Wielkich Serc" były przyjmowane z aprobatą i rozczuleniem a płyty i kasety nieźle się sprzedawały. Na powodzenie zespołu złożyło się profesjonalne wręcz przygotowanie, które zawdzięczają O. Piotrowi, zaangażowanie dzieciaków i naturalne zachowanie na występach (czasem aż do bólu). Miłym końcowym akcentem był spacer przez stare Monachium. Droga powrotna do Łodzi była jakby krótsza. Dzięki otwartości i zaangażowaniu naszych Monachijskich gospodarzy, świetnej postawie dzieciaków i ich współpracy te kilka spędzonych razem dni zostanie na długo w naszej pamięci.
Wdzięczni jesteśmy za stworzenie takiej udanej imprezy O. Krzysztofowi, który był z nami przez cały czas, pomagał i wspierał duchowo.

Agnieszka Roman

"Ojciec Ryszard"

Wiedzieliśmy, że jest dawnym przyjacielem o. Krzysztofa z czasów studiów. Trudno było sobie jednak wyobrazić, że jest człowiekiem takim jakim właśnie się okazał. Czekał na nas na skrzyżowaniu, kilka ulic od kościoła. Młody, uśmiechnięty, emanujący sympatią z wyrazu twarzy. Pilotował naszym kierowcom do miejsca parkingu. Przed bramą przedszkola czekała na nas siostra Weronika. Na placu przedszkolnym mogliśmy rozprostować nogi bawiąc się wspólnie z niemieckimi dziećmi z przedszkola. Ojciec Ryszard zachęcał nas do wspólnej zabawy i nie przerażał się naszym zmasowanym atakiem na place zabaw. Odczuwaliśmy od pierwszej chwili jego sympatię do nas i radość jaką mu sprawialiśmy ciesząc się z tego co dla nas przygotował. Nocowaliśmy w budynku przedszkolnym, właściwie wszystko było do naszej dyspozycji. Ojciec Ryszard pokazał nam z czego możemy korzystać i było dla niego pewnie jasne, że wszystko pozostanie w należytym porządku. Byliśmy tam pod opieką rodziców. Przy posiłkach witał się ojciec z nami bardzo serdecznie, zatroskany czy nam wszystko smakuje i czy czegoś nie potrzebujemy. Panie które szykowały posiłki starały się, aby było wszystko na "tip top". Można się było chwilę zastanowić jak to sprawnie wszystko o. Ryszard zorganizował, ile dobrej woli wszyscy tam musieli mieć, aby podjąć się zaproszenia tak licznej grupy jak nasza. Ojciec Ryszard informował wszystkich jakie kolejne atrakcje nas czekają. Wieloma byliśmy mile zaskoczeni i wdzięczni, bo związane były one z nie lada kosztami tak jak np. wejście do "Familienpark", czy przejazd metrem lub lodami dla wszystkich. Bardzo cieszyło nas, że nasze występy sprawiają o. Ryszardowi dużą radość ,wzruszają, wywołują miłe wspomnienia i małą łezkę w oku. Sam odczułem dużą serdeczność o. Ryszarda do mnie, cierpliwość w odpowiedzi na szereg wątpliwości jakie mnie nurtowały. To jak o. Ryszard uczestniczył w naszych występach, przyjmował je i angażował się w nie, było dla nas uwieńczeniem całego trudu przygotowań. To właśnie głównie o. Ryszard rozreklamował nasze płyty i rozreklamował nasz zespół w środowisku Niemców z tamtejszej parafii. Nasz chór zyskał tam dużą popularność, a o. Ryszard zyskał w nas 32 przyjaciół i wielką wdzięczność.

Krzysio Kowalczyk - 12 letni tłumacz i konferansjer